poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Nie opuszczam bloga!

Bardzo przepraszam, strasznie mi wstyd że tak bardzo zaniedbałam bloga. Mam napisanych kilka rozdziałów, ale nie chciałabym publikować ich z jakimikolwiek błędami. Ogłaszam więc, że poszukuję chętnej osoby do betowania rozdziałów. Jeśli znacie kogoś kto mógłby i chciałby to robić, lub same jesteście chętne, piszcie w komentarzach, z każdą chętną osobą skontaktuję się w tej sprawie. Jeszcze raz bardzo przepraszam i obiecuję poprawę. Kolejna notka będzie gdy tylko znajdę kogoś do betowania. Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników(jeśli w ogóle jakiś mam ;)). Do następnego rozdziału :)

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 4


Weekend. Chciałam odpocząć, ale to niemożliwe, przynajmniej teraz. Nie mam pojęcia kiedy będzie nowy rozdział. Pewnie jak będę miała czas.


***
Draco

Nie dało się w tamtej chwili określić wyrazu twarzy chłopaka. Rose nie za bardzo zwróciła uwagę na jego dziwne zachowanie. Była zbyt pochłonięta przyglądaniem się dziewczynie. Dwóch lekarzy podpinało różne rurki, przewody i kable do jej bezwładnego ciała. Jeden z nich zwrócił się w kierunku Rose i Dracona.
- Musieliśmy przywieść ją dużo wcześniej, niż planowaliśmy.- powiedział, zbliżając się do łóżka Rose, które stało naprzeciwko.
- Dlaczego?
- W okolicach Londynu zdarzył się ogromny wypadek, zderzyło się ponad dwadzieścia samochodów. Karetkami przyjechali ludzie w dużo gorszym stanie. Ale jej też się pogorszył, chcieliśmy ją tu położyć za jakieś trzy-cztery dni.- lekarz lekko zmarszczył brwi. – A jak ty się czujesz?
Rose zaczęła opowiadać doktorowi o swoich dolegliwościach, a Draco, który nie odezwał się jeszcze ani słowem, stał wpatrzony w śpiącą dziewczynę. Przymknął lekko powieki, niemal czół pył unoszący się na polu bitwy, prawie widział kolorowe strugi światła. Wszystko wróciło tak niespodziewanie. W jednej chwili uświadomił sobie, że najbliższe dni spędzi w jednej sali ze swoją dziewczyną i… no właśnie z kim? Z dziewczyną, która uratowała mu życie, z dziewczyną, którą poniżał przez lata, z dziewczyną, która jest, jakby na to nie patrzeć szlamą. Rose nie toleruje mugoli, rodzice Rose, jego rodzice i on sam, też, to się nie zmieniło, i nie zmieni zapewne nigdy. Hermiona jest czarownicą, to nie podlega wątpliwości, ale przecież lepiej byłoby, gdyby leżała tam jakaś przypadkowa mugolka, bo jedyne czego te dwie rodziny nietolerowany bardziej, niż mugoli, to mieszanie czarodziejskiej krwi z krwią zwykłych ludzi. A krew Hermiony była tylko połowicznie magiczna, to stawiało ją w o wiele gorszej sytuacji.
- Ile jeszcze będzie spała?- do Dracona zaczęły docierać jakiekolwiek słowa.
- Na pewno do jutra, myślę że rano się o obudzi, najwcześniej przed południem- lekarz udzielał informacji ciekawej dziewczynie.
- Dlaczego tak długo?
- Jest jeszcze w lekkiej narkozie, a teraz bardzo przepraszam, muszę iść na obchód- powiedział lekarz, skinął lekko głową w stronę Dracona, i wyszedł, wpisując jeszcze coś na kartę przy łóżku Hermiony. Drugi z nich dawno wyszedł.
- Jak myślisz Draco, kim ona może być?- zapytał dziewczyna zerkając na chłopaka.
- Wiesz, ja zupełnie nie wiem, jak ci to wyjaśnić, ale ja ją, tak jakby znam.
- Jak to ją znasz, mugolkę, skąd?
- To nie mugolka.
- Czarownica, żartujesz?
- Nie, nie żartuje, w dodatku, od września uczęszcza z nami do Hogwartu.
- Cudownie, no to mamy szczęście. – Rose się uśmiechnęła.
- Ja bym tak tego nie nazwał- mruknął Draco cicho, tak aby nikt go nie usłyszał. Z jakiegoś powodu nie chciał powiedzieć swojej dziewczynie, że Hermiona jest szlamą, nie wspomniał też, że od lat pałają do siebie czystą nienawiścią.
Za oknem robiło się ciemno, Draco był zmęczony tym dniem, chciał już być w domu, położyć się i zasnąć.
- Draco, jedź już do domu.- Rose znała go dobrze, po jego minie poznała, że wolałby już dłużej tu nie przebywać.
- Nie, zostanę dopóki nie zaśniesz, obiecałem ci to. – wziął dziewczynę za rękę.
- Jedź, proszę.
- Chcesz się mnie pozbyć? – chłopak uśmiechnął się łobuzersko.
- Nie, kochanie, ale pora odwiedzin dobiega końca.
- Ładnie to ujęłaś. – ścisnął lekko jej dłoń.
- Nie Draco, mówię poważnie, na tym oddziale pora odwiedzin trwa do ósmej, jest za sześć ósma. – powiedziała, spoglądając na zegar. Draco westchnął, podniósł się powoli z twardego krzesła.
- Będę tu z samego rana- pochylił się nad dziewczyną, pocałował ją w czoło i poszedł w kierunku drzwi, stanął przy nich, popatrzył jeszcze raz mimowolnie na śpiącą Gryfonkę, uśmiechnął się do Rose i wyszedł z sali. Jednak nie skierował swoich kroków w stronę szpitalnego parkingu, poszedł prosto do łazienki, zamknął się w jednej z kabin, a po chwili dało się słyszeć głośny trzask i spod drzwi kabiny, potoczył się kłąb białego dymu. Po chwili stał już na ganku, jasnego, dużego domu. Mieszkał tam Bleis Zabini. Obaj chłopcy pochodzili z zamożnych arystokratycznych rodzin, jednak różnili się bardzo od siebie. Wygląd to jedna sprawa, ale charaktery obojga były bardzo różne. Bleis był spokojniejszy, bardziej opanowany, ale przede wszystkim był bardzo romantyczny. Nie potrafił zmieniać dziewczyn jak Draco, ale też lubił się dobrze bawić. Obaj dobrze ukrywali emocje, i obaj byli przez lata zmuszani do posłuszeństwa Voldemortowi. Ich rodziny przyjaźniły się od zawsze. Oni znali się od kołyski, to dlatego mimo tak wielu przeciwieństw, byli najlepszymi przyjaciółmi i rozumieli się bez słów. Światło paliło się tylko w jednym z okien. Wszedł śmiało do środka, poszedł w stronę drzwi spod których wylewało się światło. Zanim zdążył wejść usłyszał ironiczny głos swojego przyjaciela.
- Miło że jak zwykle pukasz, Draco.
- Taaaa- chłopak wszedł do pokoju. Bleis od razu poznał, że Draco nie ma ochoty na żarty.
- Co jest?
- Usiądź wygodnie, bo mam ci trochę do opowiedzenia.- i zaczął opowiadać brunetowi o wszystkich zdarzeniach minionego dnia. Gdy skończył, obaj siedzieli cicho jeszcze parę chwil, aż w końcu odezwał się Bleis.
-Co zamierzasz powiedzieć Granger?
- Nie wiem, wolałbym w ogóle z nią nie rozmawiać.
- Najpierw dziewczyna bez żadnego powodu ratuje ciebie, potem twoją dziewczynę. Tak naprawdę przez ciebie straciła przyjaciół, a teraz połowę wakacji spędzi w szpitalu. I ty wolałbyś udawać, że ona nie istnieje?!- Draco spodziewał się tego co powie Bleis, zawsze był zniewalająco szczery.
- To co w takim razie mam jej powiedzieć, jeszcze w dodatku przy Rose?
- Schowaj dumę do kieszeni i jej podziękuj, przeproś ją. – wiedział że to nierealne, aby Draco przeprosił szlamę.
- A jak to wyjaśnię Rose?
- Powiedz jej prawdę.
Milczeli każdy myśląc o czymś innym. W końcu odezwał się Bleis.
- Przyjadę jutro do szpitala.
- Ok. – powiedział Draco nieco zdziwiony, nie wiedział po co Bleis chce jechać do szpitala.
 No, ale skąd miał wiedzieć, że jego najlepszy przyjaciel jest od lat zakochany w jego dziewczynie.



***

Hermiona

Gryfonka z potwornym bólem głowy, otwierała powoli oczy. Na początku poraził ją jasny blask, lecz powoli jej oczy przyzwyczajał się do jasnego otoczenia. Po kilku minutach usiadła na łóżku, bardzo powoli przypominała sobie gdzie jest i co się stało, a było to trudne, przez ból pulsujący w głowie. Naprzeciwko stało puste łóżko, ale na półce obok niego stało kilka rzeczy. Nagle Hermiona usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, który w jej stanie, powodował nową falę bólu. W drzwiach zobaczyła wysokiego blondyna. Draco Malfoy?
- O, Granger, obudziłaś się- powiedział zimno i obojętnie chłopak czół się jednak bardzo zmieszany, w dodatku na łóżku obok nie zobaczył Rose. – Ja może przyjdę później.- miał już zamknąć drzwi, gdy usłyszał słaby głos.
- Nie… - Gryfonka nie wiedziała, dlaczego zaprzecza, jej cały umysł zają ból. Nie tylko ten fizyczny. Draco Malfoy dziwnie zareagował na tę prośbę. Wszedł, wziął stojące obok krzesło, usiadł obok łóżka Hermiony…i siedzieli przez kilka minut, w zupełnej ciszy, patrząc sobie w oczy. Po chwili w Sali dało usłyszeć się jedno słowo. Które dźwięczało obojgu w uszach jeszcze przez długi czas.
- Dziękuje Granger. – zabrzmiało to bardzo szczerze. A Gryfonka wiedziała, że po raz pierwszy ma do czynienia z prawdziwym Malfoyem, bez maski obojętności na twarzy. Wiedziała też, że Draco Malfoy nigdy nie dziękuje.
***

Jak zwykle proszę o komentarze. Pozdrawiam :)

wtorek, 29 stycznia 2013

Rozdział 3


No to koniec ferii. Bardzo dużo pracy w szkole, nie daje rady. To się chyba odbija na opowiadaniu.
***
Draco
- Musi być jakaś możliwość! – krzyczała matka Rose do osłupiałego ministra magii. To naprawdę dziwne, że sam minister znalazł czas, aby wyjaśnić tej arystokratycznej rodzince, że ich ukochana jedynaczka będzie musiał zostać na kilka dni w mugolskim szpitalu.
- Powtarzam  po raz kolejny, nie ma takiej możliwości.- mówił minister spokojnie, choć widać było, że jemu też powoli kończy się cierpliwość.
- Dlaczego? Rose jest pełnoletnia, może opuścić szpital na życzenie!
- W świetle prawa mugoli, będzie pełnoletnia po ukończeniu osiemnastu, nie siedemnastu lat.
- To absurd!  Żądam więc, żeby zawieść jej leki z Munga!- patrzenie, jak ta kobieta, matka dziewczyny Draco, krzyczy na całe ministerstwo, żeby tylko ,,uchronić’’  córkę od mugoli, było naprawdę męczące. Świadomość, że robi to z winy Draco, była dla niego  jeszcze gorsza.
- Nie uważa pani, że byłoby to co najmniej dziwne, jeśli wyzdrowiałaby w kilka godzin?  To zbyt niebezpieczne. Proszę do niej jechać, porozmawiać. Tak będzie najlepiej, zapewniam.- powiedział minister i ewidentnie zbierał się do wyjścia.
- Jeff, jedziemy do mugolskiego szpitala.- powiedziała do męża, z dobrze wyczuwalną nutką ironii.
–A panu, dziękujemy. –powiedziała, obróciła się na pięcie i wyszli przed ministerstwo.
- Draco, Jeff, co z wami, dlaczego mnie nie poparliście?
- Od początku mówiłem ci, żeby nie jechać z tym do ministerstwa, co oni mogli zrobić w tej sytuacji?- przynajmniej ojciec Rose myślał trzeźwo.
- Pani Mirando, proszę, jedźmy już.- Draco miał dość.
- Tak, muszę natychmiast widzieć się z Rose.
Wszyscy wsiedli do volvo należącego do Draco. On sam w czasie jazdy przyglądał się kobiecie. Ta drobna blondynka, z długimi włosami, zawsze była wzorem dobrych manier, opanowania, spokoju i elegancji. Lecz teraz, gdy tak bardzo bała się o córkę, nie dbała o opanowany ton czy dobre maniery. Gdy wparowała do ministerstwa, zaraz po pierwszych tłumaczeniach chłopaka nie słuchała nikogo. Chwyciła się ostatniej możliwości wydostania córki z mugolskiego szpitala, nie zadziałało.
- Jesteśmy na miejscu. –powiedział Draco spoglądając niepewnie na matkę Rose. Ta oszczędziła zbędnych komentarzy, wysiadła z samochodu i powoli skierowała się  w stronę wejścia.
- Proszę uważać na słowa, tutaj nie ma żadnych czarodziei oprócz nas i państwa córki.- powiedział Draco, po czym otworzył drzwi wejściowe przed panią Mirandą. Pierwsze kroki skierowali na recepcję. Od razu ujrzał lekarza z którym wcześniej rozmawiał.
- Dzień dobry, to są właśnie rodzice Rose.- powiedział wskazując parę czarodziei stojących obok.
- Doskonale, proszę państwa za mną do gabinetu, wyjaśnię co dokładnie stało się dziewczynie. Ty możesz iść do niej, sala 38, piętro wyżej. Czuje się już na tyle dobrze, że może z tobą porozmawiać.- lekarz uśmiechnął się.
- A kiedy my możemy ją zobaczyć?- wtrąciła matka Rose, zdecydowanie za ostrym tonem.
- Naturalnie, zaraz jak skończymy rozmowę, to będzie jakieś 20 minut, nie dłużej. Zapraszam za mną.- i ruszył w stronę jednego z korytarzy.
Draco natychmiast skierował się do windy. Wyskoczył z niej jak strzała, popędził w stronę jednego z korytarzy. 34, 35, 36 37, 38 – sala w której leży Rose.  Poczuł się trochę głupio, że nie ma dla niej żadnych kwiatów, lub czegokolwiek innego. Ale zaraz przestał się tym przejmować i zdecydowanym krokiem wszedł do Sali. Rose leżała na jednym z dwóch łóżek, w pomieszczeniu buło nienaturalnie biało i dziewczyna także  była zdecydowanie zbyt blada.
- Draco, jak dobrze że już jesteś.- powiedziała słabo, odwracając lekko głowę.
- Rose, przepraszam, to moja wina.- powiedział, siadając obok jej łóżka.
- Przestań, zaraz weźmiecie mnie z rodzicami do Munga, a z stamtąd wyjdę najpóźniej jutro.
- No właśnie, nie weźmiemy cie, nie da się tego zrobić.
- Co? Ale dlaczego?
- Nieważne, nie chcę, żebyś się teraz denerwowała, wyjaśnię ci to kiedy indziej.- powiedział, biorąc ją za rękę.
- Ile będę musiała tu być?
- Tydzień, góra dwa.
- Zwariuję tu.
- Będę tu codziennie, zanim się obudzisz, i dopóki nie zaśniesz, więc nie martw się, nuda ci nie grozi. – uśmiechnął się łobuzersko.
- Taaa, a gdzie mama i tata?
- Zaraz tu będą.
Siedzieli chwilę w milczeniu, Draco zastanawiał się czy gdyby chodziło o kogo innego, poświęciłby się tak bardzo. Raczej nie. Ale zastanawiał się też, czy wcześniej zdobyłby się na to. Wiedział, że to niemożliwe. Nie odczuwałby poczucia winy, wybrałby sobie inną dziewczynę z tłumu wielbicielek. To byłoby takie proste. W jego stylu. Draco nawet nie wyobrażał sobie jakie zmiany w nim zaszły. Nie chciał o tym wiedzieć, myśleć, nie chciał być inny. Dawny Draco mu odpowiadał.  Nie chciał odpowiedzialności, poczucia winy, obowiązku, po upadku Voldemorta  chciał być całkowicie wolny.  Nie tak wyobrażał sobie życie. Ale w głębi duszy czół, że warto, że warto być dobrym człowiekiem, choć jeszcze nie umiał się do tego przyznać.
- Rose!- matka dziewczyny wpadła z impetem do Sali. – Jak się czujesz kochanie?
- Wszystko dobrze mamo, naprawdę.
- Córeczko, kolejna tragedia. Pamiętasz ciotkę Pamelę, prawda?
- Jasne, nie znosiłam jej, gdy byłam dzieckiem.
- Umiera.
-Słucham?
- Umiera, ale jest coś gorszego od śmierci ukochanej cioci.
- Ukochanej cioci?- Rose podniosła do góry jedną brew – Ty mamo, też jej nie znosiłaś.
- Nieważne, ojciec otrzymał patronusa z wieścią, że jej ostatnim życzeniem, jest widzieć się ze mną. Dobrze wiesz, że muszę spełnić jej ostatnią prośbę. Kochanie musimy natychmiast wyjechać.
- Na jak długo?
- No wiesz, nie wiadomo, że tak powiem, jak długo będzie umierać. Oraz czego sobie ode mnie zażyczy.
- Możecie spokojnie jechać, Draco ze mną będzie.
- Oczywiście, będę jej pilnował jak oka w głowie, obiecuje- powiedział i przyłożył prawą rękę do serca.
- No, nie jestem pewna, na szczęście ten lekarz nie jest taki zły, będzie miał cię na oku. – powiedziała do córki.
- Mamo, a tata nie przyjdzie tutaj?
- Nie może, załatwia coś w ministerstwie, związanego z ciocią, kazał cię ucałować i pozdrowić.- pocałowała córkę w oba policzki, obiecała, że wrócą niedługo i już jej nie było.
- Przynajmniej spędzimy trochę czasu sami. – uśmiechnął się Draco.
- Nie sądzę, jeszcze dzisiaj przywiozą tu tą drugą dziewczynę, na razie jest na innym oddziale.
- Szkoda.
- Nie mów tak, ona uratowała mi życie, chce ją poznać, nawet jeśli jest mugolką.
W tym momencie, na korytarzu dało się słyszeć hałas wiezionego wózka, drzwi się uchyliły. Na białym prześcieradle, wjechała dziewczyna, tak blada, że widać było niemal jedynie jej kasztanowe loki. Draco był w szoku. Na szpitalnym łóżku, leżała śpiąca jeszcze Gryfonka, Hermiona Granger.

***
Koniec rozdziału trzeciego. Proszę o komentarze :)


niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział 2


No więc brnę w to dalej. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
***
Draco
- Halo?- zapytał prawie nieprzytomny, gdy rano obudził go telefon.
- Cześć skarbie, widzimy się dzisiaj w mugolskiej części Londynu o 12.00. Cieszysz się, prawda?- Rose dobrze wiedziała, jak mówić do Draco, gdy jest na kacu. Informacja szybko do niego dotarła.
- Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo, ale dlaczego w mugolskiej części? -był zdziwiony. Rose miała do nie magicznego świata taki sam stosunek jak on.
- Taki kobiecy kaprys. Do zobaczenia.- pożegnała się szybko.
Konkretna dziewczyna, ale za to przecież ją kochał. Spojrzał na zegarek, 9.45, uśmiechnął się lekko i opadł z powrotem na miękkie poduszki.
***
Hermiona
Hermiona wyszła z kawiarni kilka minut po Ginny. Musiała dokładnie przemyśleć całą sytuację, która miała miejsce przed chwilą. Nie rozumiała toku myślenia przyjaciółki. Ruda przebaczyła jej tak łatwo, a ona sama nie potrafi przebaczyć sobie do teraz. Wyszła na chodnik, obok głównej drogi. Miała jeszcze dużo czasu, było dopiero dziesięć po dwunastej, a w domu planowała zjawić się po południu. Postanowiła odwiedzić pobliską księgarnie i poszukać paru mugolskich książek do poczytania. I wtedy jej uwagę zwróciła  blondynka, o kręconych włosach, krzycząca coś do telefonu, gestykulowała przy tym bardzo. Hermiona mogła bez problemu wychwycić strzępki rozmowy, choć nie bardzo  ją owa interesowała.
- Jak to jeszcze nie wyszedłeś?!... od piętnastu minut… to mugolska ulica… niby jak… chyba zauważą, że nagle z powietrza zmaterializował się chłopak… nie będę dł…
Przestała słuchać, bo z przerażeniem zobaczyła jak po szerokim chodniku, w stronę stojącej tyłem, nieświadomej niczego dziewczyny, jedzie rozpędzony samochód dostawczy. Z przerażenia znieruchomiała, ale trwało to tylko sekundę, już w następnej chwili dobiegła do dziewczyny pchnęła ją mocno w bok i sama odskoczyła, upadając razem z nią na chodnik. Poczuła lepką ciecz na głowie i piekący ból na obtartych rękach i nogach. Zmusiła się do otwarcia oczu. Zobaczyła obok siebie blondynkę z zamkniętymi oczami, a ostatnie co zapamiętała, to samochód dostawczy, rozbijający się o bankomat, przy ścianie budynku. I znów ratuję komuś życie. – pomyślała, po czym wokół niej zapanowała ciemność.
***
Draco
- Rose, kochanie przepraszam. Będę tam jak najszybciej się da…- usłyszał sygnał przerwanego połączenia. Cholera, co mam robić, myśl Malfoy, myśl. Dobra jadę tam, może poczeka jeszcze parę minut. Przeklinał się za własną głupotę, biorąc pośpiesznie kluczyki do swojego volvo. Przez zakorkowane miasto jechał prawie 15 minut, co normalnie zajęłoby mu trzy. Zaparkował samochód kilka metrów od miejsca spotkania. Miał nadzieję ujrzeć za zakrętem Rose. I zobaczył ją. Na naszach. W asyście… mugolskich lekarzy. Co jest grane? Wokół panował wielki chaos, obok dymił rozdity samochód. Puścił się pędem w stronę lekarzy.
- Co się dzieje?!- spytał pierwszego z nich stając obok zamykanej karetki- Gdzie ją zabieracie? Co się stało?- przygniotło go ogromne poczucie winy.
- Spokojnie, jesteś z rodziny?- spytał zdezorientowany lekaż.
- Jestem jej chłopakiem, co jej się stało?- prawie krzyczał z poczucia bezradności.
- Jedziemy do szpitala św. Tomasza. Nie mogę poświęcić ci więcej czasu. Ona bardziej potrzebuje mojej pomocy. Ta druga dziewczyna jest już w drodze, była w dużo gorszym stanie.- powiedział, a po chwili siedział już za kierownicą karetki.
Ją trzeba zawieść do św. Munga, idioci, i jaka druga dziewczyna myślał gorączkowo, biegnąc do samochodu. Jechał tak szybko, jak pozwalał na to ruch panujący w Londynie. Nie zważał na przepisy. Myślał tylko o tym, jak przenieść Rose do Munga. Po ponad dwudziestu minutach, był na miejscu. Wbiegł poi schodach, i zasapany zatrzymał się przy recepcji.
- Dzień dobry. Może mi pani powiedzieć, na której Sali leży dziewczyna przywieziona z wypadku drogowego, kilka minut temu?
- Obie panie są na sali operacyjnej. – odparła kobieta, nie przerywając popijania kawy.
- Jakie obie?! Wyjaśni mi ktoś co się dzieje?- nie miał pojęcia o co chodzi, co to za druga dziewczyna?
- Proszę o spokój, to jest szpital, a nie stadion. Tu się nie krzyczy.
- Proszę pana! Proszę tutaj podejść.- usłyszał za sobą wołanie jakiegoś mężczyzny. Gdy się odwrócił, spostrzegł, że to kierowca karetki.
- Pan mi pomoże?
- Najpierw ty pomożesz nam.
- Co mam robić?
- Zadzwoń do rodziców tej dziewczyny, musi tu przyjechać jej opiekun prawny, jest nieletnia.
- Nieletnia? Pan żartuje, grubo trzy miesiące temu skończyła siedemnaście lat!
- Wiem że teraz młodzież, uważa się za dorosłych, ale w świetle prawa, jest nieletnia.
- Dobrze, ale niech mi pan powie co się stało, dobrze?- poprosił Draco, nie chcąc się już kłócić.
- Według świadków zdarzenia, samochód, którego kierowca zasłabł za kierownicą, wjechał na chodnik i gdyby nie jakaś dziewczyna, pana ukochana zginęłaby pod kołami. Ta brunetka naprawdę się poświęciła, jest w dużo gorszym stanie. Straciła dużo krwi, ma poważne obrażenia głowy.
- Jakaś obca dziewczyna ryzykowała za nią życiem?- mimowolnie przypomniał sobie sytuację podczas bitwy.
- Chodzą po tym świecie jeszcze wspaniali ludzie. Tak, masz u niej dług wdzięczności.- lekaż się uśmiechnął.
- Albo kolejne życie na sumieniu- mruknął pod nosem. – Dlaczego Rose jest na Sali operacyjnej?- powiedział już głośno.
- Ma kilka miejsc do zaszycia, trzeba jej też nastawić złamany bark.
- O, Boże. A kiedy to się skończy?
- To trudne, myślę, że za 2-3 godziny, plus badania, na Sali będzie dopiero wieczorem.
- Poczekam.
- Zadzwoń do jej rodziców.
Jednak tego nie zrobił. Czując ogromny ból i smutek, powlókł się do łazienki. Teleportował się przed willę jej rodziców.
No przecież oni mnie zabiją, pomyślał i wszedł na ganek. Pomyślał że to będzie bardzo trudna rozmowa. Rose. Wypadek. Mugole. Przeze mnie. Już nie żyje. I było to ostatnie, co pomyślał, bo zaraz potem ujrzał w drzwiach, sylwetkę rodzicielki jego dziewczyny, która patrzyła na niego pełnym zdziwienia wzrokiem.
***
Na razie tyle. Lepiej mi się pisze w trzeciej osobie. Jak wolicie?
I znowu proszę o komentarze J

piątek, 18 stycznia 2013

Rozdział 1


Więc zaczynam. Początek zawsze jest najtrudniejszy. Od tego co teraz napiszę zależy czy zdobędę jakichkolwiek czytelników J. Bardzo proszę, jeśli przeczytacie, napiszcie co myślicie, to bardzo ważne.
***
Mam tego serdecznie dosyć, tak fatalnie nie czułam się od dawna. Nie mam pojęcia, czy gorzej czuje się psychicznie czy fizycznie. W Londynie dawno nie było tak gorąco, a akurat dzisiaj musiałam rozpuścić włosy, przez słońce prawie nic nie widzę, ale mogę choć na chwilę pomyśleć o innych problemach, niż te, które czkają na mnie pierwszego września. To tylko miesiąc, tylko miesiąc, żeby stanąć twarzą w twarz z Harrym i  Ronem. Weszłam do chłodnego pomieszczenia,11.25, Ginny zaraz powinna się zjawić. Moje zdenerwowanie, sięgnęło zenitu. Usiadłam przy pierwszym wolnym stoliku w kawiarni. Co ja jej powiem?        
- Cześć.- zobaczyłam przed sobą smutną twarz, niegdyś najlepszej przyjaciółki.
-Ginny, oh, miło cię…- nie skończyłam, Ginny rzuciła się w moje ramiona. Tylko nie płacz, myślałam gorączkowo, choć sama byłam bliska łez. Poczułam wielką ulgę, gdy wtuliła twarz w moje włosy.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam- powiedziała cicho, gdy usiadłyśmy, dyskretnie wycierając łzę.
-Ga za tobą też, Ginny- odparłam nieco skrępowana. Siedziałyśmy dobrą minutę, patrząc sobie w oczy. Ginny była naprawdę śliczną dziewczyną, nie zmieniła się ani trochę od, od bitwy. Zmieniły się tylko jej oczy, niegdyś tak beztroskie i radosne, teraz przepełnione były bólem, tęsknotą i czymś, czego nie potrafiłam zidentyfikować.
- Podać coś?- rozmyślania przerwała mi kelnerka.
- Dla mnie, sok, pomarańczowy, z lodem. A co dla ciebie?- tu zwróciłam się do rudowłosej.
-To samo.
- Więc dwa soki.
- W porządku- odparła leniwie kelnerka.
-Ginny, dlaczego chciałaś się spotkać w mugolskiej kawiarni?
- Nigdy w takiej nie byłam.- poczułam się niezręcznie, rozmowa się nie kleiła, a kiedyś mogłyśmy gadać godzinami. Stłumiłam westchnięcie.
-Hermiono, zobacz co się z nami stało.- powiedziała to do mnie tak smutno, że miałam ochotę się rozpłakać.
-Wszystko zniszczyłam Ginny.
- Powiesz mi co się wtedy stało, tam w Hogwarcie, w czasie bitwy?
-Nie wiesz tego?- byłam porządnie zaszokowana.
-Nie, gdy pytam Rona lub Harrego, szybko ucinają temat. Od początku się zastanawiam. Nie wiem dlaczego nie przyjechałaś na wakacje, dlaczego nie piszecie do siebie listów, dlaczego jesteś w domu tematem tabu, dlaczego gdy ktoś o ciebie pyta, Ron czerwieni się ze złości, a Harry opuszcza wzrok, i wygląda jakby szedł na szubienicę jako skazaniec. Wyjaśnij mi, proszę, tam się nie da żyć- dodała już bardzo cicho.
- Ginny, chcę ci to powiedzieć, ale powstrzymuje mnie to, że gdy usłyszysz tę historię, znienawidzisz mnie tak jak chłopcy- moją wypowiedź przerwała kelnerka, stawiając przed nami sok.
- Jesteś dla mnie jak siostra Hermiono, uwierz mi, jestem w stanie wybaczyć ci wiele, ale to trudne skoro nawet nie wiem, co takiego zrobiłaś.- mówiła szczerze. Wzięłam do ręki szklankę z sokiem, pociągnęłam niewielki łyk.
-Daj mi chwilkę muszę się zastanowić, jak ci to wytłumaczyć.- przymknęłam powieki. Wszystko do mnie wróciło, wszystkie uczucia, wspomnienie, które tak długo próbowałam za wszelką cenę w sobie stłumić.
Pył, kurz, błoto, dookoła ciała przyjaciół, znajomych, nauczycieli. Moja panika była nie do opisania, poszedł tam, sam, jak mogłam dopuścić do tego, żeby mój przyjaciel poszedł do Voldemorta sam, żeby podać mu go jak na tacy. Teraz już nic nie mogę zrobić, pomogę mu tylko walcząc, tu i teraz, za Hogwart  i za Harrego. Rzucałam zaklęciami jak oszalała, każdy śmierciożerca w pobliżu tracił życie momentalnie. Byłam jak w transie, i wtedy zobaczyłam tą scenę, krew w moich żyłach się zmroziła. Na niewielkim wzniesieniu stał Ron Wesley, i patrzył w dół z rządzą mordu w oczach, wiedziałam, że osoba w którą celuje, nie ma żadnych szans na przeżycie. Spojrzałam w tym kierunku, to co zobaczyłam wywołało we mnie sprzeczne uczucia. Leżał tam Draco Malfoy. Nie wiem co mną kierowało, jakie uczucie, nie wiem gdzie zgubiłam mój zdrowy rozsądek. Wycelowałam w niego różdżką. Wypowiedziałam zaklęcie.
-EXPELLIARMUS!- niebieski promień trafił. Właśnie został obezwładniony. Mój przyjaciel. Ron Wesley. Pozbawiłam mojego najlepszego przyjaciela różdżki, jedynej jego broni. Stał sam w środku wielkiej bitwy, bezbronny, bez szans na ratunek, jeśli któryś z oszalałych zabójców chciałby go wtedy zabić, już by nie żył. Gdy to do mnie dotarło poczułam na sobie dwa spojrzenia. Jedno, pełne zawiści, nienawiści, bólu i niedowierzania. I to drugie, zdziwione i pełne niemej wdzięczności. Spojrzałam na różdżkę Rona. Leżała na ziemi, obok głazu na którym się roztrzaskała. Teleportował się. Nie wiem gdzie. Wtedy spojrzałam znów na Malfoya, wyglądał jakby nie wiedział co się dzieje.
-Dlaczego jeszcze tu jesteś, ratuj się do cholery. Uciekaj Malfoy!- wrzeszczałam na całe gardło, patrząc na jego zakrwawioną nogę.
-Dla mnie nie ma już ratunku- powiedział w myślach. Podbiegłam do niego, chwyciłam za ramię. Pomyślałam o Malfoy Mayor… i już nas nie było. Pod bramą jego domu oddałam go pod opiekę skrzatom. I z powrotem byłam na polu bitwy, nie rozumiejąc co się właśnie stało. To się dzieje za szybko. Zobaczyłam jeszcze rudą czuprynę Rona, który walczył, nie swoją różdżką. I wtedy pierwszy raz pożałowałam, tego co zrobiłam.
-Hermiono- spod mojej powieki popłynęła pojedyncza łza.
- Siedzisz tak od kilku minut, może już czas na wyjaśnienia?
- Tak Ginny, należą ci się.- narastał we mnie ból i smutek. Za chwile mnie znienawidzi.
-A więc tak…- wzięłam głęboki oddech, i opowiedziałam jej wszystko co przeżyłam i co czułam.
Gdy skończyłam, nic nie umiałam wyczytać z jej twarzy. Siedziała i patrzyła na mnie pustym spojrzeniem.
- To już wszystko?- zapytała po chwili, która dłużyła się w nieskończoność.
- Tak.- Byłam zdziwiona jej reakcją.
- Chłopcy są śmiertelnie obrażeni, bo uratowałaś człowiekowi życie?- zirytowałam się, do niej chyba nie dotarło co przed chwilą powiedziałam.
- Ginny, chyba nie rozumiesz, tego, co do ciebie powiedziałam. Naraziłam twojego brata i mojego wieloletniego przyjaciela na śmierć, bo coś mi odbiło i postanowiłam uratować człowieka, którego wszyscy nienawidzimy, który przez lata mnie poniżał, traktował gorzej niż psa i przez którego płakałam niezliczoną ilość razy, człowieka który zabiłby mnie bez wahania. Kto przy mnie wtedy był? Ron, Harry i ty. A ja zawiodłam!- spuściłam wzrok, bo poczułam, że oblewam się rumieńcem. Nigdy nie byłam wybuchowa.
- Hermiono, wiesz, może zrobiłaś dobrze. Może dzięki temu, nie będzie patrzył na wszystko przez pryzmat statusu krwi. Takie wydarzenia zmieniają ludzi.
- Chyba sama nie wierzysz w to co mówisz, tacy jak on się nie zmieniają. Dlaczego mnie bronisz, Ginny? Mogłam pośredniczyć w śmierci twojego brata!
- Nie bronie cię Hermiono, próbuje cię zrozumieć. Mówię tak, bo nic się nie stało…
- Ale mogło!- przerwałam jej. Nerwowo stukałam paznokciami w szklankę soku, uparcie się w nią wpatrując, powinnam być szczęśliwa z reakcji Ginny, a ja czułam tylko narastającą złość.
- Będziemy żyć przypuszczeniami? Mogło oczywiście, ale Voldemort mógł zabić Harrego, Fred mógł przeżyć, to mogło się stać, ale się nie stało. Po co myśleć o tym co mogłoby by być. Zamiast się zadręczać, powinnaś się cieszyć, że uratowałaś chłopaka, który nie miał nic do powiedzenia w swoim życiu, teraz może być wolny. Nie kierowany przez ojca. Dałaś Malfoyowi drugie życie, uratowałaś jedną duszę. Nie powinnaś się tym przejmować, nie aż tak bardzo.- uśmiechnęła się słabo.
- To dlaczego mam wyrzuty sumienia?
***
I to na tyle. Bardzo proszę o komentarze. Dopiero zaczynam, więc proszę o wyrozumiałość. O ewentualne pytania, w razie niejasności, proszę w komentarzach. Pozdrawiam serdecznie J

wtorek, 15 stycznia 2013

Co nieco o bochaterah...

Na pierwszym planie...

Hermiona Granger
women emma watson actress models faces hermiona granger HD Wallpaper
Pilna uczennica, bardzo inteligentna, przyjazna, miła i niezwykła. Dla niektórych chodzący ideał. Jej najlepszymi przyjaciółmi dotychczas byli Harry, Ron i Ginny. Hermiona przez wiele lat była dla niektórych uczniów, zwykłą szlamą i kujonkom.Pomimo swego pochodzenia jest najlepsza w szkole.W tym roku do Hogwartu jedzie po raz ostatni, aby zakończyć naukę, którą przerwała wojna. Zawsze miała swój świat w którym niegdyś się zgubiła...

Dracon Malfoy

Podły, cyniczny i arogancki arystokrata..ale czy na pewno? Najprzystojniejszy uczeń, wszystkie dziewczyny do niego wzdychają...Ale bardzo często bawi się uczuciami innych...Uczeń 7 roku w szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Syn Lucjusza i Narcyzy Malfoy. Zdolny aczkolwiek obojętny ślizgon...Nigdy przedtem nie był zakochany, nigdy nie uronił ani jednej łzy...

Rose Lancester

Niezwykle piękna, cyniczna i przebiegła ślizgonka. Pierwsza ,,poważna'' dziewczyna Draco. Jest szalenie inteligentna i zrobi wszystko, aby zatrzymać przy sobie chłopaka. Potrafi przekonać do siebie każdego, pochodzi z bogatej arystokratycznej rodziny. Do Hogwartu przybyła nie tylko po to, aby się uczyć...

Na drugim planie...

Blaise Zabini



Harry Potter


Ron Wesley


Ginny Wesley


Krótki wstęp...

Witam!
Dziś założyłam pierwszego w życiu bloga, o tematyce dramione. Temat znany i oklepany, ale powszechnie lubiany. Ta historia układała się miesiącami w mojej głowie, teraz chcę ją przekazać innym miłośnikom tej pary. To mój pierwszy blog, więc przyda mi się parę rad i słów krytyki. Niedługo pojawi się prolog.
Pozdrawiam, Feel  :)